Robert J. Szmidt - wywiad

Zapraszam do lektury wywiadu przeprowadzonego z Robertem j. Szmidtem specjalnie z okazji wydania jego najnowszej powieści - Łatwo być bogiem oraz trwającego właśnie Tygodnia ze Szmidtem na Co przeczytać?

  1. Na rynku właśnie ukazała się (w serii Horyzonty zdarzeń Rebisu) Twoja powieść Łatwo być bogiem. Jest to pierwszy tom trylogii. Choć geneza samego pomysłu sięga kilka lat wstecz, do opowiadań opublikowanych jeszcze w nieistniejącym już magazynie SFFiH. Jak się czujesz, doprowadzając ten projekt do finału?

Może zacznę od małego sprostowania. Nie wiem, skąd wzięła się informacja o trylogii. Wydawca zapytał mnie, ile tomów planuję, powiedziałem, że mam rozpiskę na co najmniej cztery, ale osadzone w realiach obu opisywanych wojen – domowej i tej z Obcymi. A wracając do pytania, to naprawdę świetne uczucie. Mam na koncie kilka książek, więc przywykłem już trochę do radości z trzymania w ręku owoców swojej pracy (zwłaszcza po niemal 60-ciu wydanych tłumaczeniach), ale projekt, który powstaje tak długo, to mimo wszystko coś wyjątkowego.


  1. Dotychczas najmocniej kojarzyliśmy Cię z postapokalipsą. Apokalipsa wg Pana Jana, Samotność Anioła Zagłady, Alpha Team – to klasyczne postapo i wydawać by się mogło, że w tym gatunku czujesz się najlepiej. Ostatni zjazd przed Litwą to przykład rasowej SF, do której teraz wracasz. Czy to pokłosie twoich tłumaczeń Resnicka czy Campbella?

Klasyczne SF pisałem niemal od początku. We wspomnianym zbiorku, zawierającym moje teksty sprzed powrotu do tłumaczeń, znajdziesz ich parę. Lubię tego typu opowieści, osadzone w dalekiej przyszłości, akcyjne, odkrywcze, pokazujące nieznane. Wychowywałem się na fantastyce Złotego Wieku, to w człowieku zostaje. Nie przeczę jednak, że praca nad przekładami tak wielu space-oper pozwoliła mi na lepsze przemyślenie tematu. Akcenty rozłożyłbym więc po równo.


  1. Co do Twoich tłumaczeń - Twojej pracy zawdzięczamy obecność na polskim rynku wydawniczym wielu książek takich autorów, jak Mike Resnick, Jack Campbell, Raymond E. Feist. Czy sam wybierasz pozycje, które chciałbyś tłumaczyć, i proponujesz je wydawcom, czy nie masz na to wpływu i traktujesz jako typową pracę na zlecenie?

Z tym jest różnie. Część książek to propozycje od wydawnictw, część efekt moich zabiegów, nazwijmy je: agencyjnych. Zdarza mi się czasem, choć rzadko, odmawiać przetłumaczenia jakiejś książki. To przecież nie jest zwyczajna praca: jeśli nie czujesz tematu albo nie znasz za dobrze dziedziny, o której traktuje książka, nie powinieneś się zabierać do jej tłumaczenia. W przekład trzeba wkładać duszę, nie tylko giętkość palców. Ja na szczęście pracuję nad cyklami, w tej chwili mam ich na rozkładzie aż cztery, ale nie narzekam, ponieważ taka powtarzalność, choć nużąca na dłuższą metę, ułatwia mimo wszystko pracę. Gdy pozna się już dobrze styl autora i wszystkich bohaterów – a w dodatku polubi się opisywany świat – to praca nad przekładami jest czystą przyjemnością.


  1. Seria Horyzonty zdarzeń to Twój pomysł. Mówiłeś już gdzieś, że przygotowałeś grunt dla wydania siedmiu tytułów. Jaki zamysł przyświeca tej serii wydawniczej? Czy ma to być zamknięta całość (wspomniane siedem pozycji), czy chcesz, by seria zaczęła żyć własnym życiem?

Myślę, że te siedem tytułów (a w zasadzie sześć, bo siódmy, z tego co wiem, wciąż jest pisany, więc nie wiadomo jak to z nim będzie) to dopiero zaczątek czegoś większego. Takie było zamierzenie wydawcy. Mnie chodziło tylko o rozruch, gdyż takie projekty, jeśli są trafione – a sądząc po odbiorze wcześniejszych książek, ten należy do takiej właśnie kategorii – żyją na rynku długo i szczęśliwie. Tego też życzę serii Rebisu. To jednak frajda, widzieć na półkach księgarń powieści, do których przyłożyło się tak czy inaczej rękę.


  1. Twoich zasług dla rozkwitu fantastyki w Polsce trudno nie dostrzegać. Pomijając Horyzonty zdarzeń i patrząc wstecz, to – oprócz tłumaczeń – bardzo ważny magazyn Science Fiction, Fantasy & Horror był Twoim „dzieckiem”. A pojawił się tam cały przegląd polskich nazwisk fantastycznych. Czy czujesz się spełniony jako działacz fandomu, propagator? Jak oceniasz te wszystkie lata? Masz niedosyt, uważasz, że można było więcej?

Działaczem fandomu byłem na początku lat osiemdziesiątych minionego stulecia (jak to pompatycznie brzmi ). Co miałem osiągnąć jako amator i fan, to osiągnąłem. Potem przyszła wieloletnia rozłąka ze środowiskiem – pracowałem w innych, choć pokrewnych branżach – a kiedy wróciłem do czystej fantastyki, byłem już zawodowcem. Czy mogłem zrobić więcej? Pewnie tak, zawsze można zrobić więcej, pytanie tylko jakim kosztem. Dałem z siebie wszystko, przez prawie dziesięć lat prowadziłem pismo promujące polską fantastykę. Na jego łamach zadebiutowały setki młodych twórców, kilkunastu jest dzisiaj na szczycie, więc po namyśle odpowiem: nie, nie mam niedosytu.


  1. Więc jaka wg Ciebie jest kondycja polskiej fantastyki?

Jeśli przyjrzysz się uważnie temu, co działo się na rynku wydawniczym przez ostatnie 40 lat, zauważysz pewną prawidłowość. Od lat siedemdziesiątych mniej więcej co dekadę następował wysyp nowych autorów – rzecz jasna, wspierany przez konkretnych wydawców (wspomnijmy na przykład rolę J. Wójcika na początku lat osiemdziesiątych czy M. Parowskiego dziesięć lat później). Fale te opadały jednak dość szybko, po trzech, maksymalnie pięciu latach. Zauważ, że były lata, kiedy nie przyznawano nagród branżowych z braku wartościowych tytułów. Jedynym wyjątkiem od tej reguły są ostatnie lata. To, co rozpocząłem w 2001 roku, przetrwało w niemal niezmienionej formie do roku 2012: fala 2000 zlała się z falą 2010. Nie mam więc wątpliwości, że teraz nastąpi lekkie, a może nawet nie takie lekkie odbicie w przeciwnym kierunku. To naturalne.


  1. A co z młodymi autorami? Dostrzegasz kogoś obiecującego? Swoich następców?

Natura nie znosi próżni. Kolejny Sapkowski i Dukaj z pewnością chwycili już za klawiatury. To także naturalna kolej rzeczy. Nie chciałbym wymieniać tutaj żadnych nazwisk, żeby nie urazić tych, którzy nie znajdą się na liście, ale tak, widzę wielu obiecujących młodych twórców i mam nadzieję, że ktoś da im wsparcie, jakiego ja udzieliłem debiutantom dziesięć lat temu.


  1. Obecnie pracujesz nad nową powieścią: Szczury Wrocławia. Ma to być klasyczna historia o zombie, ale nowością jest to, że na fanpage'u powieści losujesz osoby, które zginą na kartach powieści. Skąd taki pomysł? To tylko nowatorski zabieg promocyjny czy coś więcej?

Umieszczanie znajomych na kartach książek to niejako mój znak firmowy, dość powiedzieć, że pierwszy raz zrobiłem to w debiucie, a już sam tytuł był wiele mówiący: Jajcenty z Inglocyi… Kilkunastu znajomych trafiło też na karty Apokalipsy według Pana Jana, niewielu mniej znajdziecie w Toy Landzie, tyle że wtedy niewiele się o tym mówiło na zewnątrz, ponieważ Internet nie był tak popularny. Tak więc nie robię nic nowego, jedyną odmianą jest fakt, że tym razem niemal wszystkie postacie będą awatarami czytelników. Przyznam, że bawi mnie to równie mocno jak większość wylosowanych do zabicia osób.


  1. A czy masz jakiś projekt, który porzuciłeś? Jakąś niedokończoną powieść, historię, która pozostała niezapisana? Czy zawsze konsekwentnie realizujesz to, co sobie założysz?


W szufladzie leży kilka takich szkiców. Nie warto publikować wszystkiego, co wychodzi spod palców. To taka dobra rada dla młodych twórców. Z ciekawostek natomiast, kiedyś, lata temu, napisałem fanfika kończącego definitywnie historię pokazaną w starej trylogii Gwiezdne Wojny. Doprowadziłem do końca losy wszystkich znanych bohaterów sagi. Część zginęła, część się zmieniła, a w obliczu zewnętrznego wroga Republika sprzymierzyła się z resztkami Imperium. Przywódczynią nowego tworu została… księżniczka Leia, córka Vadera Część widowiskowych scen stworzonych na potrzeby tamtego tekstu posłuży mi teraz przy kolejnych tomach Pól dawno zapomnianych bitew.


  1. Którą swoją książkę uważasz za najlepszą, cenisz najbardziej, darzysz największym sentymentem?

To naprawdę trudne pytanie. Do każdej z moich powieści jestem w jakiś sposób przywiązany. Każda z nich jest częścią mnie. Gdybym musiał, zapewne wskazałbym Apokalipsę według Pana Jana, ale czy ten wybór nie byłby efektem wielkiej popularności tego tytułu? Samotność Anioła Zagłady i Kroniki Jednorożca są równie dobre, jeśli nie lepsze, gdy spojrzeć na nie pod innym kątem.


  1. Nieśmiertelne pytanie: kto jest Twoim ulubionym autorem? Kogo lubi czytać Robert J. Szmidt, kiedy nie rozszarpuje tłumów przy pomocy hord zombie ani nie niszczy świata w wybuchu nuklearnym?

Jak długa może być strona z tym wywiadem, żeby mieściła się bez dzielenia na części?
Skrótowo odpowiem tak: ostatnio bardzo spodobały mi się książki Alastaira Reynoldsa. Lubię też Kinga, z przyjemnością czytywałem Clancy’ego, Forsytha, Dicka, Silverberga, Bradbury’ego. Im dłużej myślę, tym więcej nazwisk przychodzi mi do głowy. Poprzestańmy więc na tym.


  1. I – na koniec rozmowy – kim czujesz się bardziej: tłumaczem czy pisarzem? Kogo jest w Tobie więcej?

Brak danych umożliwiających odpowiedź na to pytanie. Jestem uniwersalną jednostką operacyjną z wbudowanym modułem translatorsko-redaktorsko-wydawniczo-pisarskim… jestem uniwersalną jednostką… jestem uni…


Dzięki za rozmowę.


[Ja również dziękuję i miłej lektury życzę



Komentarze