Raymond Benson - Dying Light - Aleja Koszmarów

Nie jestem graczem, więc z pewnymi obawami podchodziłem do książki, która jest prequelem do popularnej gry komputerowej Dying Light. Owszem, lubię zombie (bo kto nie lubi?), zwłaszcza, jeśli mam je na drugim końcu lufy shotguna, aczkolwiek wcześniejsze doświadczenia z tworami około literackimi, pisanymi na podbudowie gier/filmów sprawiły, że nie spodziewałem się wiele po powieści Bensona.
I książka zaskoczyła mnie, ale tylko połowicznie, bowiem nie jest pozbawiona pewnych niedociągnięć.



Cóż można powiedzieć o fabule? Nieznaczenie poprzedza akcję gry komputerowej i pokazuje wypadki, jakie doprowadziły do fabuły znanej już graczom. Wybuch epidemii oraz jej rozprzestrzenianie się obserwujemy oczami młodziutkiej sportsmenki Mel Wyatt, która walczy o przetrwanie, próbuje zdobyć leki - nie wiadomo, czy działają, ale jeśli? - oraz odnaleźć autystycznego brata, którego ma nadzieje uratować, a w najgorszym wypadku wybawić od losu gorszego, niż śmierć... Czyli historia doskonale nadająca się na widowiskowe, ale niezbyt skomplikowane i ambitne kino hollywoodzkie. Albo właśnie na fabułę gry komputerowej.
Powieść jest dynamiczna, akcja pędzi jak szalona i opiera się głównie na walce z zombie lub efektywnych ucieczkach, wykorzystujących dyscyplinę zwaną parkour. Czyli mamy to, co w młodzieżowym horrorze o zombie znaleźć się powinno... i nic ponadto. Czasami styl literacki Bensona szwankuje, czasem widać pewne stylistyczne niedoróbki. Jednak ogólnie, nie jest źle. Dying Light - Aleja Koszmarów nie do końca broni się jako samodzielna literatura, jednak jako uzupełnienie/wprowadzenie do gry radzi sobie doskonale. Całość wzbogaca naprawdę dobre, oryginalne zakończenie ( trochę kojarzące mi się z finałem Jestem legendą Mathesona), które nie spłyca opowieści , czyniąc ją kolejną, kiczowatą kalką niezliczonych książek o apokalipsie zombie.

Czego mi tu zabrakło? Bardziej rozbudowanej warstwy emocjonalnej. Retrospekcje czasowe doskonale pozwalają prowadzić fabułę, nie nudząc czytelnika monotonią, ale jednocześnie momentami są zbyt płytkie, zbyt oszczędne w pokazywaniu odczuć bohaterki, na pierwszy plan wysuwając dynamiczną, pędzącą jak oszalałą akcję.
Jak wspomniałem, ta powieść doskonale sprawdzi się jako uzupełnienie gry, jednak czytelnicy nie-gracze mogą po lekturze czuć pewien niedosyt.
Ale mimo wszystko jest to fajna młodzieżówka o zombie, po której trudno oczekiwać przecież nie wiadomo jakiej oryginalności. Ważne, że jest dynamicznie, czasem krwawo, czasem strasznie i nieprzesadnie wtórnie. A to już dobrze, przy takiej pozycji. Nawet nabrałem ochoty, by zagrać w tę grę, jeśli mój komputer podoła... A chyba o to pomysłodawcom powieści chodziło?



Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka.




Komentarze