Andrzej Zimniak - Władcy świtu

Andrzej Zimniak napisał powieść trudną. To klasyczna, soczysta S-F, która na pewno nie trafi do każdego. Jednak nie czyni to „Władców świtu” książką słabą, czy złą.  Miłośnicy ambitnej, problemowej literatury powinni być zadowoleni. Powieść ukazała się w serii Horyzonty zdarzeń, który każdym tomem ugruntowuje sobie pozycje jednej z najciekawszych serii wydawniczych ostatnich lat.

Shoza Fogh to postać, która już nie może stoczyć się niżej. Jego prywatnym piekłem jest habitat Valios, gdzie nasz bohater egzystuje na marnym zasiłku, pozbawiony prawa do wykonywania zawodu, krążący pomiędzy barem, a swoją norą, szumnie nazywaną mieszkaniem. Jego obecna sytuacja to kara za podjętą kiedyś, przed laty decyzję. Decyzję trudną moralnie, przy której każdy wybór byłby tak naprawdę tragiczny.
Jedynym promykiem nadziei dla udręczonego Shozy jest wygrana wycieczka na Ortusa - planetę, słynącą z rozgrywanych tam igrzysk.
Fogh nie zdaje sobie sprawy, jakie istoty tam spotka i jakie to będzie miało konsekwencje. To spotkanie, oraz dar, jaki Shoza posiada – choć skrzętnie ukrywa – staną się początkiem zdarzeń, jakie mogą zaważyć na losach całej ludzkości...

 „Władcy świtu” to powieść nieodmiennie kojarząca mi się z prozą Philipa K. Dicka, a w szczególności czytaną przed laty powieścią „Trzy stygmaty Palmera Eldritcha”. I nie chodzi tu o podobieństwa fabularne, ale o ogólny klimat, atmosferę powieści. Zimniak pozwolił mi na nowo poczuć to, co czułem przed laty, kiedy stawiałem swoje pierwsze kroki pośród powieści science fiction.
Książka Zimniaka nie należy do kategorii „lekkie, łatwe i przyjemne”. To literatura, przy której trzeba być bardzo uważnym, by nie pogubić się w dawkowanych w wielkich ilościach informacjach na temat konstrukcji i mechanizmów funkcjonowania świata przedstawionego. Jednak z każdą stroną poznajemy więcej, dowiadujemy się o kolejnych elementach, które pozwalają nam ujrzeć obraz miejsca, stworzonego wyobraźnia autora. Miejsca, gdzie śmierć nie istnieje. A raczej, gdzie śmierć jest rzeczywistym przejściem do wyższego stanu. Taki cykl wiecznego trwania, egzystencja polegająca na swoistych metamorfozach w kolejne etapy rozwoju zarówno fizycznego, jak i emocjonalnego jest bojkotowany na Ortusie przez grupę odszczepieńców, którzy wybierają zwykłe, zbliżone do ludzkiego życie, wraz ze starzeniem się i śmiercią.
Zimniak zadaje w powieści ważkie pytania: czy życie wieczne, czy trwanie bez końca jest naprawdę taką wartością, jak nam się wydaje? Czy może nasz cykl życia i śmierci jest tym, co konieczne by docenić czas, jaki nam dano?
Powieść „Władcy świtu” mocno kojarzy mi się (tym razem konstrukcją fabularną) z „Ambasadorią” Chiny Mieville'a.
I tam i tu mamy zupełnie obcy, całkiem odmienny ( a przy tym precyzyjnie nakreślony) świat, w którym pojawia się obcy element – człowiek, zakłócający istniejący od wieków porządek rzeczy. Tutaj taka jednostka jest Shoza Fogh, posiadający niezwykły dar adjunkcji, który pewne grupy pośród obcych zapragną wykorzystać do własnych celów.

Powieść Zimniaka to rasowa science fiction, kryjąca bardzo wiele warstw pod powierzchnią, pod sztafażem fantastycznym. Autor zadaje pytania o moralność, odpowiedzialność za swoje czyny, ale też o sens ludzkiej egzystencji i system wartości, jaki  - jako ludzkość  - wykształciliśmy i posiadamy.
Czy polecam te powieść?
Jak wspomniałem na wstępie, to  ie literatura masowa, w której każdy znajdzie coś dla siebie. Jednak ci, którzy tęsknią za starą, dobrą „dickowską” SF na pewno będą zadowoleni. I dla nich jest właśnie ta książka.




Powieść ukazała się jako piąty tom serii wydawniczej HORYZONTY ZDARZEŃ

Za egzemplarz recenzencki dziękuję Domowi Wydawniczemu REBIS

Komentarze