Jakub Ćwiek - Kłamca 2.5 - Machinomachia

Jakub Ćwiek to swoista gwiazda na firmamencie polskiej literatury fantastycznej. i nie jest to zarzut, przytyk, ale fakt. Doskonale kreuje swój wizerunek, a do tego jest autorem niezwykle płodnym. Publikuje równolegle dwie serie: Chłopcy (SQN) i Dreszcz (Fabryka Słów). A teraz jeszcze powraca do cyklu i postaci, które niewątpliwie przyniosły mu największa popularność i uczyniły najważniejszym pulpowym pisarzem polskiej fantastyki.
Panie i panowie, oto Kłamca powraca! I robi to w wielkim stylu.

Ćwiek niewątpliwie ma sentyment do Kłamcy - skandynawskiego boga Lokiego, który zakontraktował się jako agent do zadań specjalnych u Aniołów, w zamian za pióra z ich niebiańskich skrzydeł - skoro wraca do niego co jakiś czas, za sprawą różnych mediów. Niespełna dwa lata temu powstał wyśmienity komiks "Kłamca. Viva l'arte" ze scenariuszem Kuby i świetnymi rysunkami Dawida Pochopnia (SQN 2012), a teraz za sprawą gry karcianej "(Kłamcianka towarzyska) autorstwa ekipy z Lans Macabre, do której karty zilustrował Robert Sienicki. O grze nie pisze, bowiem na grach karcianych się nie znam, więc niech lepiej mówią o niej zapaleni gracze. Fakt, że SQN postarało się o staranne, estetyczne wydanie, a w książce (jest w pakiecie z grą) znalazło się miejsce na objaśnienie zasad (na końcu książki) zasługuje na uznanie.
Kłamca jest swoistym magnum opus dla Ćwieka, więc powrót do tej postaci był zarówno pomysłem pożądanym, wyczekiwanym, jak i ryzykownym.
Bowiem mogło wyjść wymuszenie, mogło wyjść wtórnie, mogło nijak i szablonowo.
Ale na szczęście nie wyszło.
Ćwiek w "Kłamcy 2.5" serwuje nam dokładnie taki zestaw doznań, jaki mogliśmy znaleźć we wcześniejszych historiach o Lokim. Jest krew, są kłamstwa, seksistowskie zagrywki nordyckiego boga i dużo czarnego humoru. Czyli wszystkie te elementy, za które czytelnicy pokochali postać skandynawskiego bóstwa. Nie streszczam opowiadań, bo kto przeczyta, ten się dowie, o co chodzi tym razem i w jakie tarapaty Loki wpakował się tym razem. Powiem tylko, że warto; ja bawiłem się świetnie.
I owszem, może trochę tęsknię do wczesnej prozy Ćwieka (Krzyż południa, Ofensywa szulerów), do pisanych z rozmachem, wielowątkowych powieści z dopracowanym tłem historycznym. Owszem, nadal czekam z tęsknotą na kontynuacje wspomnianych powieści (jest szansa, Kuba wspomniał kiedyś, że czeka na wygaśnięcie umów z nieistniejącym już wydawnictwem RUNA, by wznowić i kontynuować rozpoczęte serie).
Obecna proza Ćwieka (której notabene jestem zagorzałym orędownikiem) jest z pewnością lżejsza, bardziej pulpowa. Mniej w niej historycznego tła, a więcej dwuznaczności w kreacjach bohaterów, więcej niepoprawności politycznej i czarnego humoru. Ale do tego właśnie przyzwyczaił nas Kłamca i jego twórca. I tego właśnie spodziewałem się po "Machinomachii".
Szacunek dla SQN za zachowanie formy graficznej wcześniejszych książek o Kłamcy.
Czcionka, ogólny wygląd okładek, nawet grafika na okładce (tym razem
znany już z okładek i ilustracji do Chłopców Iwo Strzelecki) utrzymane są w konwencji dawnych wydań z Fabryki Słów. Niby drobiazg, ale cieszy, że postawiony na półce pomiędzy dwójka i trójką Kłamcy wyróżnia się tylko przez inne logo wydawcy...
"Kłamca 2,5. Machinomachia" to świetne czytadło na lato, a jednocześnie hołd złożony popkulturze, która coraz chętniej sięga po mitologicznych bogów (Hearne, Riordan) oraz wielkie potwory/roboty (Godzilla i Transformers).
Ćwiek bawi się konwencją, kształtując ją na swoją modłę i wg własnego upodobania, nadając jej indywidualne cechy charakterystyczne dla swojej twórczości. I niewątpliwie zawsze oznacza to że Jakub Ćwiek na okładce = wysoka jakość produktu. Nawet, jeśli to produkt masowej konsumpcji.





Za egzemplarz do recenzji dziękuje Wydawnictwu Sine Qua Non

Komentarze