Jack Ketchum - Przejażdżka

Przejażdżka to najnowsza (na naszym rynku wydawniczym, bo w oryginale książka ukazała się w '94 w UK i '95 w USA) powieść "najbardziej przerażającego faceta w Ameryce", jak zwykł mawiać o Jacku Ketchumie sam Stephen King. Czy zgodzę się z Królem, to inna historia. Nie ma jednak wątpliwości że Przejażdżka była książką bardzo wyczekiwaną nie tylko przeze mnie, ale wielu fanów mocnej, bezkompromisowej literatury. I co się okazało, kiedy już ją dostaliśmy w swoje ręce? Jest nieźle, ale w przypadku takiego nazwiska nieźle, to jednak za mało.




 Wayne - barman w przydrożnym pubie, jakich setki wzdłuż amerykańskich szos, chciałby z całego serca zasmakować zbrodni. Jednak zawsze, w ostatniej chwili wycofuje się, tchórzy, rezygnuje. Zupełnym przypadkiem staje się pewnego dnia świadkiem zbrodni popełnionej przez parę kochanków, prześladowanych przez byłego męża kobiety. Aby się od niego uwolnić, para decyduje się na ostateczne wyjście...
To własnie w nich Wayne upatruje dla siebie popleczników, współrealizatorów jego wielkiego marzenia. To spotkanie z nim pozwoli mu wreszcie przekroczyć granicę...

Przejażdżka to opowieść zarówno o zbrodni, jak i o pragnieniu zbrodni. I o bezsilności, która do tejże zbrodni prowadzi. Dwójka bohaterów posuwa się do morderstwa nie dlatego, że są źli. Nie dla pieniędzy czy innych, przyziemnych korzyści. Czynią to w akcie desperacji, w obliczu bezsilności prawa i służb, które mają chronić obywateli przed przemocą. Z kolei trzecia z postaci pragnie czynić zło, pragnie siać śmierć i zadawać ból, jednak... tchórzy, wycofując się w ostatniej chwili. Interesująco zestawiono tu przekraczanie granicy tabu, jakim jest zadanie śmierci. W przypadku Wayne'a nie wystarcza samo pragnienie, fascynacja, zło, które się w nim lęgnie. To za mało, by zrzucić z siebie brzemię społecznych zasad i uwarunkowań, wynikających zarówno z wychowania społecznego, jak i prawa. Jednak traumatyczne przeżycia, strach i poczucie osaczenia, beznadziei sprawia, że zaczyna działać instynkt i ofiara zmienia się w zwierzynę. To często powracający w twórczości Ketchuma motyw, gdzie zabijanie jest wypadkową instynktu, odruchem, naturalnym dla osobnika walczącego o przetrwanie. Carol i Lee popełniają zbrodnię jedynie w celu ochrony samych siebie, swojego życia, swojej możliwości normalnego funkcjonowania w społeczeństwie. Skoro inne sposoby zawiodły, prawo, policja i sąd okazały się bezsilne, a władzę zdobywa ten, kto silniejszy, oni także aprobują owo prawo silniejszego i bezpardonowo korzystają z niego.
Kolejnym charakterystycznym motywem w twórczości Ketchuma, jaki możemy zauważyć w Przejażdżce to pokazywanie człowieka jako bestii dużo groźniejszej - bo czerpiącej przyjemność z zabijania - od zwierząt. Wayne, kiedy już uda mu się przełamać tabu i uczyni to za sprawą chorobliwego wzorca, jaki dostrzeże w parze zdesperowanych kochanków, traci wszelkie ograniczenia i popada w skrajne szaleństwo. Jego obłąkańczy rajd, jego tytułowa przejażdżka ma w sobie coś z desperackiego pospiechu. Całe przedsięwzięcie jest z góry skazane na porażkę, a sam zabójca nie ma szans na ucieczkę. Mimo, że próbuje nieudolnie kluczyć i fałszować tropy, to wiemy, że daleko mu do mistrzów zbrodni, jak Hannibal Lecter np. którzy mogliby zwodzić policję latami. Wayne działa na wskroś emocjonalnie, ekspresyjnie. Uwolniony wreszcie z okowów zasad i ograniczeń moralnych spala się w szaleńczym pędzie ku własnemu unicestwieniu. To właśnie przekaz najsilniej chyba widoczny u Ketchuma - największym złem na ziemi jest człowiek. Tylko człowiek potrafi zabijać w imię wyrachowanych, egoistycznych celów. Tak, jak w Kobiecie to z pozoru stateczny, dobrze ułożony obywatel, nie wyróżniający się niczym z ogółu okazuje się być wcieleniem najgorszej bestii. Podobnie zresztą było w Dziewczynie z sąsiedztwa.
Daje to też jednocześnie wyraz największej chyba fobii Ameryki, gdzie każdy, dosłownie każdy może okazać się mordercą i psychopatą.
Powieść z całą pewnością nie należy do najlepszych w twórczości Amerykanina. Jednak sądzę, że Ketchum tak wysoko sam postawił sobie poprzeczkę Dziewczyną z sąsiedztwa czy Jedynym dzieckiem, że samemu trudno będzie mu jej dosięgnąć, a co dopiero przeskoczyć.
Owszem, są tu pewne braki, bowiem całość śledztwa wypada nieco mdło, bez polotu. Od początku przeczuwamy, jakie będzie zakończenie, brak w trakcie lektury bodźca do oczekiwania, tajemnicy. Mniej w powieści emocji, a więcej szokującej prawdy o tym, jak niewiele wiemy o ludziach, których spotykamy na co dzień.  Jednak nie jest to książka zła. Z pewnością zainteresuje fanów Ketchuma. Tym, którzy się z autorem nie zetknęli - odradzam bo możecie się zrazić do autora. A ma wystarczająco dużo lepszych pozycji, by było w czym wybierać.
Ukazanie się tej powieści w Polsce świadczy o czymś jeszcze: jak duże jest zapotrzebowanie nie tylko na samego Jacka Ketchuma, ale też na grozę ekstremalną ogółem. I - tak jak w tym przypadku, kiedy popyt przerasta podaż - dostajemy średnią, nieco odgrzewaną powieść, opatrzoną mocnym nazwiskiem. To zwykle jednak nie wystarcza.

Do powieści dołączono opowiadanie o wielce adekwatnym do fabuły tytule Chwasty. Krótka opowieść o psychopatycznych mordercach - a jakże! - która mocno kojarzy mi się z serialowym Dexterem i jego romansem z seryjną morderczynią. Historia bardzo sugestywna, choć trochę tendencyjna. Jest straszakiem bazującym na amerykańskich lękach oraz specyfice tamtej popkultury, która w łatwy sposób kreuje morderców na swoistych quasi - bohaterów.

Reasumując, Ketchum nadal grzebie się po łokcie w amerykańskich lękach i fascynacjach, a robi to jak zwykle subtelnie, pchając ręce do wnętrza amerykańskiej świadomości i wydziera wszystko, co najbardziej obrzydliwe na wierzch, by pokazać światu: tak, oto my, tacy jestesmy!
Tym razem jednak robi to zbyt niedbale, zbyt pośpiesznie. I nie szokuje tak, jak w Dziewczynie..., nie obrzydza, jak w Poza sezonem, nie zasmuca, jak w Jedynym dziecku. Ale - z drugiej strony - czy można bardziej?




Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu REPLIKA

Komentarze